Donnalucata i znikające wpisy...

Nie rozumiem, przecież wczoraj wieczorem napisałam o wczorajszym dniu!!! Potem zajęłam się zdjęciami, ale nie udało mi się ich przygotować na tyle, żeby tu wkleić, no ale post napisałam! Już wcześniej tak było, że po zapamiętaniu tego co napisałam kartka była pusta, ale wtedy to zauważyłam i zagryzając zęby napisałam jeszcze raz. Teraz musiałam tego nie zauważyć, buuu!

A więc wczoraj, opowiem tak trochę w skrócie, bo przecież mam do opowiadania i dzisiaj, no a zdjęcia się mnożą. Przed południem poszłam przede wszystkim w dół do plaży, to jest dosłownie 5 minut drogi (a może  mniej...). Donnalucata to miejscowość plażowa, na 10 kilometrów rozciągają się szerokie plaże z ladnym żółtym piaskiem. Wczoraj piasek był wilgotny, chodzi się po nim wygodnie, jak po ścieżce. Na plaży kilka osób, ktoś się opala (ale słonka raczej nie ma), ktoś pływa, dzieciaki taplają się w płytkiej wodzie. Idę Lungomare, czyli bulwarem nadmorskim. Bardzo proste, niewysokie domki wzdłuż plaży, potem pojawia się jakaś lodziarnia, jakiś bar, niewiele, pewnie latem więcej tu tego. Uliczki odchodzą prostopadle w górę, widać ładny kościółek, ja na razie idę nad morzem. Przy lungomare wybrzeże jest skaliste. Dalej jakiś niewielki placyk, targ rybny, chyba tutaj jest końcowy przystanek autobusu, dalej znów bardzo szeroka piaszczysta plaża a okolica robi się bardziej elegancka. Zaczyna kropić, więc nie idę dalej, ale nie pada bardzo więc kręcę się po tych uliczkach nad lungomare.

Są sklepy, jakiś market, inne, restauracje, bary, wszystko raczej nieduże. Wchodzę do kościółka, jest w nim piękna, wielka szopka na całą ścianę, chciałabym jej zrobić zdjęcie, ale jest za szybą i zbyt ciemno. Można ją oświetlić, ale trzeba by wrzucić 2x50 centów, a ja takich nie mam. Trudno. Pada coraz bardziej, więc robię jeszcze zakupy w markecie, na obiad kupuję tutejszą foccaccię, taką nadziewaną (hm, mam nienajlepsze wspomnienia z poprzedniego razu, 10 lat temu...), Potem biorę gotówkę z bankomatu, zauważyłam, że od rana do wieczora kiedy tam znów zaglądam pilnuje go carabiniere! Czyżby to była jego służba???

W domu pochłaniam foccaccię i mam zamiar spokojnie popisać, zająć się pierwszymi zdjęciami. Nagle widzę jednak, że wyszło słońce! Nie wiem, na jak długo, więc chcę skorzystać ze słonka, no bo zdjęcia bez światła to nie to o co chodzi. Więc szybko wychodzę i robię podobną trasę, choć najpierw chodzę uliczkami, a potem idę plażą w drugą stronę, nie pod miasteczkiem, ale jakby wychodząc z niego na wschód. Spacer po tej pięknej plaży to ogromna przyjemność. Widzę pojedynczych plażowiczów, kogoś w wodzie, kogoś jadącego na rowerze po plaży, jakichś biegaczy, a jacyś ludzie na jakby boisku grają w golfa czy coś takiego. To wszystko spokojnie, bez tłumów, parawanów, parasoli. Plaża jest cały czas piaszczysta, choć wzdłuż plaży w morzu jest trochę skalistych tworów. Jednak kto nie lubi skał, miejsc bez nich jest mnóstwo a woda przy brzegu jest bardzo płytka.

W końcu wracam, bo przecież chciałabym tu przyjść jeszcze raz wieczorem, żeby złapać zachód słońca. Po przyjściu nie ma mowy znów o pisaniu czy zajmowaniu się zdjęciami, bo gadamy z Giovanną. Potem wychodzę i jest pięknie, ogromne słońce topi się w morzu - to pokażą zdjęcia, które tu dodam najdalej jutro. Po powrocie znów gadamy, znów zaprosili mnie na kolację, wracam do pokoju dość późno, piszę kilka zdań tutaj - to to, co zniknęło, nie wiem dlaczego... I jeszcze przygotowuję najpierw zdjęcia z zachodu słońca, kilka z nich udaje mi się wrzucić na fb. A potem już spać...

on 28 wrzesień 2017
Odsłony: 523

You have no rights to post comments