Żeby tradycji stało się zadość, jestem szczęśliwa i cała obolała... Ale szczęśliwa, a to najważniejsze! Na Marettimo popłynęłam sama. Tak było najlepiej, biorąc pod uwagę czego każde z nas chciało. Po wczorajszym niesamowicie wyczerpującym dniu ONI chcieli pospać, odpocząć, a potem popłynąć na niedaleką wyspę, gdzie można się opalać, bez wysiłku połazic, gdzie nie jest za daleko. Favignana była doskonała na taki wyjazd.
Tymczasem ja tradycyjnie wstałam wcześnie i przed ósmą byłam już w porcie. Najpierw z zachwytem podziwiałam amerykański wielki statek stojący w porcie... Potem popłynęłam wodolotem, z przystankiem najpierw na Favignanie, potem na Levanzo (patrz moja poprzednia podróż na Sycylię), a potem wzdłuż wybrzeży Levanzo (patrząc usiłowałam sobie uświadomić, dokąd wtedy doszłam) popłynęliśmy w stronę wymarzonej, zawsze widzianej jako cień gdzieś w oddali najdalszej wyspy z archipelagu Egad - Marettimo. Przepiękna rano pogoda niestety zaczęła się psuć i kiedy dopłynęliśmy na wyspę, niebo było całkiem zachmurzone.
Miałam wielkie postanowienie żeby znaleźć gdzieś kogoś, kto urządza wycieczki łodzią dookoła wyspy. Marettimo to wyspa gdzie w zasadzie nie ma plaż. Tam się albo pływa dookoła i odwiedza groty, albo chodzi po górzystej wyspie. Wczoraj chodziłam po Zingaro, dziś chciałam wreszcie zobaczyć wyspę "od zewnątrz". Ale czy ktoś będzie chciał mnie przewieźć, mnie samą? Okazało się, że to żaden problem! Zaraz po wyjściu ze statku zobaczyłam dwie osoby, umawiające się z młodym mężczyzną, i zrozumiałam, że chodzi właśnie o Giro dell'isola. Zapytałam czy można się dołączyć - certamente - odpowiedział, i tak moje marzenie się spełniło!
Za kwadrans miałam być w porcie, wycieczka kosztowała mniej niż ceny jakie znalazłam w internecie - 15 euro.