Na koniec wycieczki, podplywając już do Trapani mieliśmy jeszcze taką przygodę - zatrzymali nas przed portem, bo mieliśmy spóźnienie, i musieliśmy czekać aż z portu wypłynie ten wielki amerykański statek. A on wypływał, i wypływał, i wypływał, normalnie po centymetrze... W ogóle coś tam było - ktoś w kapitanacie portu coś pokręcił, bo nie tylko my mieliśmy problem, statek z Favignany też czekał długo...
No, a na koniec była pizza w Pizzerii Calvino. To całkiem niesamowite miejsce! Ktoś Maćkowi polecił tę pizzerię, wczoraj próbowaliśmy tam zjeść, ale się okazało, że trzeba się ... zapisać na stolik! Więc wczoraj poszliśmy gdzie indziej, ale zapisaliśmy się na dziś, bo wyglądalo to bardzo ciekawie, a pizze jakie ludzie odbierali na wynos wyglądały bardzo ciekawie. Właściwie, to trudno się było zorientować, że tam też można było zjeść, bo na sale szło się wąskim korytarzem, salki były nieduże, proste, było ich wiele, taki trochę labirynt. A pizza ... marzenie!
Zamówiliśmy pizzę potrójną, podzieloną na trzy rodzaje. Wszyscy byliśmy nasyceni na 200%, nawet Maciek! Właściwie nie mogliśmy sobie poradzić ze zjedzeniem do końca tych smakowitości, choć jednak zjedliśmy... Moja była Araba con mozzarella - było na niej wszystko - co człowiek mógłby sobie wymarzyć... Wracaliśmy objedzeni na maksa, ale zadowoleni...
No i tak dobiega końca nasz pobyt tutaj. Ja jeszcze będę miała jutro pół dnia na malutkie chodzenie po mieście, i jakby mnie te piekielne nogi nie bolały, to chodzić będę. Jagusia i Maciek wyjeżdżają rano do Palermo, a stamtąd zaraz na lotnisko i do domu... Ja lecę z Trapani do Krakowa i tam przenocuję... Jutro jeszcze napiszę przed wyjazdem. A teraz ... dobranoc!