Oprócz wykładów i zajęć językowych mamy także warsztaty. Początkowo myślałam, że wybiorę warsztat dziennikarski. Kiedy jednak dowiedziałam się, że ma być prowadzony warsztat rękodzielniczy, z głównym naciskiem na pracę w glinie, oczami wyobraźni zobaczyłam moje odwieczne marzenie: usiąść przy warsztacie garncarskim, wprawić go w ruch i rękami formować naczynia! Wydawało mi się to zawsze czymś magicznym - dlatego decyzja - wybieram rękodzieło (la bottega dell'artigianato).
Warsztat prowadzi Mila, nauczycielka sztuki z Gemony. Okazuje się, że nie będziemy pracować na warsztatach garncarskich. No, co robić, trudno. Mila ma jakiś pomysł, chce żebyśmy na wystawę końcową przygotowali rozpalone w piecu maski - to ma być taki pokaz światła i sztuki.
Przynosi więc glinę i prosi, abyśmy ulepili maski. Początkowo wygniatam placuszek, w którym robię otwory - oczy. Mila pokazuje mi jak inaczej można formować glinę: bierze kulę miękkiej elastycznej gliny i palcami, naciskając formuje na niej kształty. Widzę na kuli gliny uśmiech - biorę od niej glinę - i już wiem... Jestem zafascynowana! Glina ożywa pod moimi palcami! Wystarczy jeden nacisk, jeden ruch, i w bezkształtnej masie pojawia się życie. Smutek, strach, radość... To się dzieje samo! Naciskam, gniotę i patrzę jaki wyraz ma glina, a potem staram się jedynie ten wyraz dopracować...
Od tej pory robię maski. Inni bawią się robiąc kubeczki, spodeczki, malują wypalone naczynia. Ja nic innego nie robię, tylko maski. Jestem jak w transie, nigdy dotąd nic takiego nie robiłam... Pierwsze maski są bardzo prymitywne, choć mają sporo wyrazu. Każda następna jest lepsza... I tak do końca Laboratorium na warsztatach robię maski, potem je wypalamy, potem robię nowe. W ten sposób powstalo 13 masek (ciąg dalszy nastąpi ;).