Lampedusa, wyspa leżąca tak niedaleko wybrzeży Afryki jest dość łatwym celem dla tych, którzy chcą odmienić swoje życie. Co pewien czas przybijają tu łodzie, czasem pontony z większą lub mniejszą ilością imigrantów. Wyspa nauczyła się z tym żyć, i od kilku co najmniej lat, przybysze nie czekali dłużej niż 72 godziny na przewiezienie - samolotem lub statkiem - na północ, do ośrodków imigracyjnych.
Na wyspie znajduje się Centrum dla uchodźców, które do marca tego roku było nieczynne. Władzom wyspy zależało na tym, aby problem uchodźców nie był problemem malej wyspy, ale całego kraju. Uchodźcy w Centrum - to jakby załatwiony problem. Uchodźcy w porcie czekający na transport to całkiem inna sprawa. Tak było do niedawna.
Odkąd na północy Afryki zaczęły się zamieszki, ilość imigrantów nagle zaczęła się zwiększać i przekraczać wszelkie przewidywania. Zaczęły przybywać łodzie jedna po drugiej, w dzień i w nocy. Najpierw z Tunezji, później też z Libii. A jednocześnie wypracowany latami system przewożenia imigrantów w ciągu kilkudziesięciu godzin po pojawieniu się na wyspie - przestał działać. Przybyszów na wyspę wciąż przybywało i prawie nie ubywało...
Trzeba ich było gdzieś pomieścić, otworzono więc przy wielkich protestach mieszkańców Centrum dla uchodźców, otworzono pomieszczenia plebanii, salę gimnastyczną w szkole dla dzieci i inne podobne miejsca, ale tego wszystkiego wciąż mało. Ilość imigrantów wciąż rośnie, jest ich tysiąc, potem dwa tysiące, trzy, cztery aż liczba ta przekroczyła 5 tysięcy, czyli ilość stałych mieszkańców wyspy!
Jeszcze kilka miesięcy temu, jeśli przybyli na wyspę imigranci, praktycznie nie było ich widać ani słychać, wyspa mogła żyć swoim życiem, nastawionym na turystykę i rybołóstwo. Dziś uchodźcy z Afryki są absolutnie wszędzie. Okupują plaże i place w miasteczku, śpią pod gołym niebiem, załatwiają się na dworze, no bo nie mają gdzie. Życie na wyspie stało się koszmarem, malownicze krajobrazy - wielkim śmietnikiem, a własna ziemia stała się więzieniem. Mieszkańcy z lękiem myślą, co się stanie, jeśli wśród tych tłumów przybyszów wybuchnie rewolta... A do tego wyspiarze, żyjący z turystyki z przerażeniem myślą o zbliżającym się sezonie turystycznym. Przecież na Lampeduzę, w takim stanie, nikt nie zechce przyjechać!
Ci gościnni, serdeczni ludzie mają prawo myśleć o wyspie - swoim domu, o swoim życiu. Mają prawo nie rozumieć, dlaczego rząd włoski zostawił ich z tym problemem. Mają prawo się buntować. Robią wszystko, żeby to co się w tej chwili na wyspie dzieje nie mogło się stać normalnością. Protestują, blokują postawienie na swojej wyspie miasteczka namiotowego, bo wiedzą, że w ten sposób tysiące imigrantów na wyspie otrzyma przyzwolenie na mieszkanie tam na czas bliżej nieokreślony, a władze będą mogły powiedzieć, że problem został załatwiony...
A jednocześnie Lampeduzanie - nie chcąc na swojej ziemi obcych - potrafią im też pomagać, zbierają ubrania, buty, przynoszą jedzenie, wodę...
23 marca 2011 roku, po wielu petycjach, żądaniach, blokadach i manifestacjach, wreszcie przybył na Lampeduzę okręt włoski, i zabrał z wyspy ok. 600 osób. Zwlekał z zabraniem ich na pokład przez 7 godzin, bo wciąż nie miał informacji "z góry" gdzie ma ich zawieźć. Po długim oczekiwaniu wreszcie wyruszył. Drugie 600 osób zabrały z wyspy samoloty. W ten sposób na wyspie ubyło 1200 imigrantów. W ciągu doby jednak przybylo ich ponad 800...
Lampedusa, to nie tylko koniuszek Włoch i najdalej na południe wysunięty punkt Europy. Lampedusa to również otwarte drzwi do Włoch, otwarte drzwi do Europy. Imigranci nie uciekają na Lampeduzę, nie uciekają również do Włoch, oni uciekają do lepszego życia, uciekają na północ... Dlatego tak włoski rząd, jak też Unia Europejska powinny zająć się jak najszybciej tym problemem, i nie udawać, że Lampedusa poradzi sobie z nim sama...
(więcej na tamat Lampeduzy, oraz aktualne wiadomości na Jedziemy na Sycylię)