To nie jest dla mnie łatwy dzień. To chyba już nie tylko przeziębienie, ale coś jakby grypa. Czuję się po prostu okropnie. Do tego oczywiście niewyspanie. Wszystko mnie boli i takie tam. Po porannym „spacerze” padłam, przeglądając zdjęcia. Chyba nawet mi się udało troszkę pospać. Mam nadzieję, że mi to szybko przejdzie, bo przecież szkoda tu czasu na chorowanie!
Przydały się kupione przed południem zapasy, gorzej, że kupiłam kawę i mleko do kawy, a tu się okazuje, że kuchenka jest, ale nie ma gazu… Usiłowałam znaleźć właścicieli, ale nieskutecznie… W końcu wyszłam – kichająca, kaszląca, jeszcze w dodatku rozbita wczoraj noga przy upadku w Realmonte coraz bardziej boli. Cudownie!
Postanowiłam pójść powolutku w stronę Cala Pozzolana, to taka niesamowicie kolorowa zatoka, tam przypłynął mój prom. Co ta lawa tam wyprawia, jakby jakiś malarz bawił się farbą… Potem idę drogą w stronę miasteczka, ale widzę drogowskaz w przeciwną stronę, Punta. Czyli cypel. OK., to idziemy do cypla. Po prawej cały czas kusi Montagna Rossa. Nie wiem, zobaczymy jutro.
Idę tak sobie do tego cypla, kiedy widzę inny drogowskaz w górę – Monte Nero. O, super! Nie mogłam tej czarnej góry jakoś zlokalizować na mapie, widzę, że jest to po prostu ta góra, której brzegiem jest Pozzolana (ta kolorowa). To ja tam absolutnie muszę wejść! I wchodzę, jest zielony krater, podchodzę do krawędzi nad morzem i widzę port i nabrzeże. Tam dopiero co byłam i patrzyłam na skałę, na której jestem teraz. Wiem, jaka ona stroma, tak sobie stoję i myślę – tam ludzie są na nabrzeżu, kąpią się, a ja tu na tej stromej skale, jak zlecę, wszyscy się będą gapić! Ale udaje mi się nie zlecieć. Okrążam krater, no i teraz myślę znów o tym cyplu.
Żeby dojść do cypla, trzeba zejść w dół do drogi. Robię tak, i skręcam znów w lewo. Ta wyspa jest mała, można tak sobie dojść tam, gdzie się chce, i nie zabiera to wiele czasu. I niedługo jestem na cyplu, tym razem dokładnie naprzeciwko skały, na której przedtem stałam, i też naprzeciwko – choć trochę w bok – przystani. No, to Pozzolana poznana ze wszystkich stron! Teraz już mogę z czystym sumieniem wracać do domu.
Po drodze jeszcze pytam o lepszą mapę, bo to co przedtem kupiłam to jakiś dowcip. Na okładce mała mapka, fakt, nieco bardziej szczegółowa niż to nic jakie do tej pory miałam. 2 euro. Po rozłożeniu okazuje się, że duża mapa to po prostu marne powiększenie tej malutkiej, w bardzo złej rozdzielczości. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Tym razem w kiosku kupuję przewodnik po Linozie, a co! Co prawda mapa w nim jest też marna, ale za to opisy bardzo ciekawe, są też opisy wycieczek…
Na jutro planuję obejść wyspę najbardziej dookoła jak to się da. I jeśli mi się uda, Czerwona Góra, czyli Montagna Rossa. Muszę tylko wziąć się w garść, wyspać się, najeść, napaść aspiryną i obudzić się jutro zdrowa i silna. A gazu do kawy dalej nie ma i pewnie już nie będzie…