17.06 - Gran Cratere, obchodząc krater

Przede mną głęboki, bardzo rozległy krater. Z lewej strony dymią żółtawo fumarole. Głeboko w dole widać wyraźny, gładki czop, jak beton. Podobno – mówiła Giovanna – parę lat temu jakiś Niemiec zszedł na dół i napisał wielkimi literami na tym czopie – Maria, ti amo! I widać było bardzo długo te litery. Oczywiście, schodzenie w dół jest zabronione, jest też głupie... Choć wobec tego wszystkiego co tutaj się dzieje, ten „betonowy czop” wydaje się najbezpieczniejszy w świecie – jednak podobno w zależności od wiatru, na dole często zbiera się bardzo dużo trujących gazów, i taka wycieczka może się skończyć nieciekawie.

Kiedyś jednak – może za chwilę, a może za kilkadziesiąt czy za kilkaset lat, ale kiedyś na pewno gazy zebrane wewnątrz wulkanu wypchną z wielką siłą ten czop w powietrze, wszystko to strzeli w górę, rozpryśnie się na dużą odległość, zniszczy te wszystkie domy poniżej, zbudowane u podnóża, choć budować tu nie wolno... Czy naukowcy zdążą ostrzec ludność? Czy wszyscy zdążą się stąd wydostać? W jaki sposób, skoro uciec można jedynie statkami i wodolotami?

Ja nie mam zamiaru schodzić w dół. Nie, ja mam zamiar obejść krater, wiem, że jest to najciekawsze co tu można zrobić. Nie wiem tylko, jak to zrobić, w którą stronę pójść. Wobec tego ogromu, tej tajemnicy, tej natury czuję się niepewnie... Stoję na kamiennym, wymurowanym podeście na samej krawędzi krateru: to lądowisko dla helikoptera. Jest to jeden z elementów monitorowania działalności wulkanu. Na zboczu widać wiele urządzeń monitorujących w różnych miejscach. Z tego podestu filmuję całe to widowisko, filmuję dno krateru, dymiące zbocze, sąsiednią stronę krateru, wysoką krawędź z prawej strony. Chyba tam trzeba pójść, ale wydaje mi się to jakieś takie niewykonalne, abstrakcyjne...

Słyszę głosy. Po lewej, zza dymiących fumaroli wychodzą ludzie. Trochę jak zjawy... Trudno uwierzyć własnym oczom, czy można przejść tamtędy, gdzie dymią siarkowe wyziewy? Podchodzą bliżej, pytam, czy obeszli krater. Pokazują mi drogę, mówią, że warto, że kiedy się idzie koło fumaroli, wiatr wieje w drugą stronę i da się przejść. Opowiadają o kolorach, o widokach...

Więc idę, idę tak jak mi pokazali, nie w lewo, w stronę fumaroli, te zostawiam na deser, idę w prawo, muszę wejść wysoko na zbocze krateru. Patrzę głębokie na wnętrze krateru z różnej perspektywy, na fumarole po przeciwnej stronie, na żółte wewnętrzne zbocze. Podziwiam zieloną płaszczyznę Vulcano Piano, gdzie po południu chciałabym dojechać – nietknięte przez wulkan tereny.

Dalej pokazuje się bardzo wyraźnie Etna. A więc, zebraliście się tu wszyscy, mili moi! Etna w oddali, Vulcano pod moimi stopami, Stromboli za morzem, za Vulcanello. I wszystkie te eolskie wyspy jak na dłoni... Sama nie wiem, co bardziej podziwiać, to co za morzem, na horyzoncie, czy to piekło na zboczach krateru.

Żeby obejść krater wchodzę wciąż wyżej i wyżej po czymś jak żleb. W końcu docieram najwyżej, patrzę na wybrzeża Kalabrii i Sycylii, wyraźnie widać Cieśninę Messyńską, gdzie jutro będę na promie. Patrzę na zielone tereny na południowy wschód od krateru.

A potem zaczynam schodzić do piekła... Pode mną fumarole.

on 17 czerwiec 2012
Odsłony: 443

You have no rights to post comments