Nareszcie się wyspałam (chyba...) W nocy telefon zawiadomił mnie, że skończył żywot, bo szukanie sieci za bardzo go męczy. No i dobra. Jestem przecież na końcu świata... Odsunęłam zasłony, widzę morze, jest nadal na swoim miejscu.
Jakby słońce chyba za chmurami czy za lekką mgłą, bo niebo nie jest takie prawdziwie niebieskie i światło też nie jest takie, jak mogłoby być. Mam nadzieję, że w ciągu dnia to się zmieni. Ale i zachód słońca wczoraj był niepozorny (bo z mojego tarasu mogę kontemplować zachód słońca...) - kawałek nad poziomem morza słońce ukryło się w chmurach, których nie było widać, po prostu, zaczęło znikać jak podczas zaćmienia...
Co dziś będę robić? Pewnie gdzieś pójdę, ale obiecuję, obowiązkowo wezmę wodę i prowiant. Chciałabym albo przejść na drugą stronę wyspy do jeziora Specchio di Venere, ja tam po prostu muszę pójść! - albo też do Scauri. Żebym znała rozkłady jazdy autobusów, to mogłabym choćby w jedną stronę pojechać autobusem, jeśli takowy jeździ, ale żeby je poznać, musiałabym dostać się do portu.
Mam nadzieję, że odezwie się Marzena, która mieszka w porcie, chciałabym się z nią spotkać, może ona mi powie, o której może być autobus, bo skąd to już wiem. Wiatr wieje dziś bardziej niż wczoraj. Na Pantellerii zasadniczo wiatr wieje zawsze, dlatego nazywa się ją córą wiatru...