Środa, cd – poszukiwania Favara Grande i spotkanie z Marzeną i Francesco

Sprawdzam na mapie, że żeby dojść do favary, trzeba zejść kawałek z Rekale z powrotem. Widziałam zresztą z autobusu tabliczkę, kierującą do favary, i było to kawałek przed Rekale. Co to ta favara to tak do końca nie wiem, Peppe mówił, że muszę to zobaczyć, w przewodniku też tak piszą. Wiem, że jest to kolejne zjawisko geotermalne obecne na wyspie, a ja takie cuda lubię, więc co by to nie było, muszę to zobaczyć. Trochę sobie wyobrażam tryskający gejzer (później się okaże, że to wyobrażenie wprowadziło mnie w błąd).

Najpierw schodząc drogą przegapiam miejsce, gdzie trzeba skręcić. Kiedy już schodzę za długo, widzę ludzi przy domu i pytam. Pierwsza reakcja – favara, ależ nie o tej porze, to jest w górach, trzeba się wspinać! – Mówię, że wiem, że to nic, dam radę, jestem przygotowana, tylko przegapiłam drogę. Pokazują mi kierunek, upewniają się jeszcze, czy mam dość wody. – Mam, mam, również i prowiant. – A, to dobrze, buona salita (miłej wspinaczki) – życzą mi, machając mi ręką.

Najpierw muszę z powrotem pokonać (tym razem w górę) drogą, którą zeszłam. Potem oczywiście widzę tę tabliczkę, która schowała mi się, kiedy szłam w dół. Potem dalej szosą (mało fajnie) wspinam się spory kawał. Z szosy schodzi ścieżka, prowadzi do polanki, gdzie jest tablica informacyjna i drogowskaz, kierujący na favarę (pół godziny drogi) i Montagna Grande (nie pamiętam ile, ale nie mam zamiaru tam iść). Pół godziny to nie problem, choć słońce piecze mocno, jest pierwsza, a więc teraz się odpoczywa a nie wspina. Ale to tylko pół godziny…

A więc idę z przestankami w każdym znalezionym cieniu. Idę i nie wiem czego się spodziewać. Co to będzie? Jak to zobaczę? Usłyszę? Co jakiś czas jest tabliczka, a więc dobrze. No i tak idę, mija godzina, a nic takiego czego bym się podziewała nie widzę. Jest jakby wielka niecka, dookoła góry i skały, jest tabliczka, pokazuje na ścieżkę dalej. Idę więc tą ścieżką, dochodzę do wielkiego kamienia – tu ścieżka się rozwidla i żadnego drogowskazu! Gdzie mam iść? Z mapy nic nie wynika…

Już widzę, że na autobus, którym chciałam jechać nie zdążę, ale to nic, potem będzie następny. Teraz muszę odpocząć. Siadam w cieniu pod kamieniem, piję wodę, jem, odpoczywam długo. W końcu postanawiam iść ścieżką w górę, bo ta w dół prowadzi do jakichś domów, to na pewno nie jest ta favara. Idę i idę, pojawiają się jakieś ni to skały, ni to budowle. Ścieżka prowadzi przez las, w stronę góry. W końcu dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu, bo idę już dwie godziny, a przecież miało być pół godziny. Szkoda iść i nie dotrzeć do celu, ale jak teraz nie wrócę, nie zdążę na następny autobus i będzie problem…

Schodzę więc, mijam kamień z rozstajem dróg, dochodzę do tej niecki z ostatnim drogowskazem, patrzę na niego uważnie i tak sobie myślę, a może on nie pokazuje tej ścieżki, ale wskazuje na zbocze, gdzie widać jakieś rudawe skały? Zaraz zaraz, ale widzę chyba dym! Ostatnia próba, wchodzę wyżej, tylko troszkę, i już wiem, że znalazłam bestię!

Wcześniej przeszłam tędy, zmylona przez krzywo ustawiony drogowskaz, nie zauważyłam tego, co powyżej w skałach. Jest tu kilka osmalonych otworów, z których wydobywa się dym. To jest favara. Wygląda to może dużo mniej efektownie niż sobie wyobrażałam, ale jest to zjawisko geotermalne, dym, wydobywający się z ziemi, jakby naturalne ognisko… Szczęśliwa, że moja wspinaczka nie była bez sensu obchodzę teren dookoła i zadowolona schodzę już spokojnie w dół. Robię kilka postojów, zjadam do końca prowiant, wypijam wodę (gorącą chyba jak ten dym…) Na 15 minut przed autobusem jestem na drodze, czekam w cieniu.

Autobus pojawia się punktualnie. Zmęczona, spocona ale zadowolona jadę do miasteczka, gdzie spotkam się z Marzeną. Spotkanie jest bardzo miłe, Marzena i Francesco mieszkają tutaj jakby przez żart losu. Mieszkali w Bolonii, a że Francesco pochodzi z Mazary i chciał pokazać Marzenie swoje strony, poprosił o przeniesienie do pracy w prowincji Trapani, mając nadzieję znaleźć się jak nie w Mazarze to może w Trapani, Marsali czy innym mieście prowincji. Dostał jednak przydział na Pantellerię. I tak przemieszkali tu przez zimę, co nie jest takie łatwe…

Marzena przygotowuje mi proste, ale bardzo smaczne danie, makaron z szynką i skórką z cytryny (jakoś tak, o ile zrozumiałam). Gadamy sobie po polsku, potem przychodzi Francesco, przesympatyczny, uśmiechnięty… Czas mija szybko i w końcu odprowadzają mnie na autobus. Wyruszam o 20.20, a o 21 ma po mnie przyjechać Peppe, więc muszę się spieszyć… Przede mną dziś jeszcze sauna, cokolwiek by to miało znaczyć...

on 06 maj 2015
Odsłony: 425

You have no rights to post comments