Wielka Sobota bez święconki i mini-kurs gotowania Nuara

Wczoraj, w Wielką Sobotę po południu chodziłam trochę po mieście - Misteri to wielkaie, piękne święto, ale poza tym w mieście nie ma śladu Świąt... Żadnych pisanek, koszyczków, święconek, wszyscy robią spokojnie zakupy... Więc i ja kupiłam parę rzeczy na moje Święta...

Wieczorem poszłam na 19.30 na mini-kurs gotowania po sycylijsku, organizowany przez Nuara, szkołę prowadzoną przez Paolo Salerno. Kiedy tam byłam pierwszy raz kilka dni temu, znalazłam się w wielkiej grupie zaproszonych dzieci, byłam obserwatorką, nikogo nie znałam. Do tego miałam wątpliwości co do celowości takiego kursu, który polegał na nauce gotowania kuskus, no bo ani u nas nie dostanie się takiej kaszy, ani takich ryb...

P1120835Tym razem się nie zawiodłam. Przede wszystkim kurs dla 8 osób to zupełnie co innego. Było sympatycznie, wszyscy świetnie się bawili, wymienialiśmy się również informacjami na temat pochodzenia (Polacy, Węgierka, Włoszka z Holandii i dwie Angielki). Atmosfera była swobodna i miła.

Najpierw Paolo opowiedział krótko o filozofii kuskus, jako tutejszej potrawy, która występuje tylko tutaj, w Trapani, i ta tradycja jest zagrożona przez komercjalizację. Szkoła Nuara postawiła sobie za cel powrót do tradycji, kształcenie młodzieży, przekazanie młodszym doświadczenia starszych ludzi. Choć nie będziemy robić takiego kuskusu w Polsce, warto dowiedzieć się o tradycjach kulinarnych tego regionu. Zobaczyliśmy jak ze specjalnej kaszy ręcznie robi się kus kus, mieszając ją z wodą rękami w ceramicznej misie. Następnie gotuje się ją w ceramicznym naczyniu do gotowania na parze. Normalny czas przygotowywania, jak to w tradycji slow food, trwa godzinami. Dlatego to co my przygotowaliśmy niestety nie nadawało się do jedzenia. Mam nadzieję, że ktoś się tym jednak pożywił... My dostaliśmy do degustacji kus kus przygotowany przez kucharzy. Było pyszne!

I teraz zaczęło się najciekawsze! Okazało się, że teraz przygotujemy ręcznie wyrabiany makaron busiate (takie kędziorki) i pesto trapanese. Dostaliśmy na stolnicę mąkę, wlaliśmy w nią troszkę wody, potem wyrabialiśmy rękami na gładkie ciasto, potem trzeba je było kilka razy rozwałkować, na nowo zgnieść i tak powtarzać kilka razy. Na końcu z ciasta trzeba było urwać kawałeczek i wytoczyć z niego taki jakby cienki sznurek. Potem taki sznureczek nakręcić na patyczek, tworząc taki właśnie kędziorek, który po posypaniu mąką delikatnie ściągaliśmy z patyczka do miski - i takie właśnie kędziorki to busiate. Bawiliśmy się jak w piaskownicy przez pewien czas, aż w miesce zrobiło się trochę kedziorków.

Potem w drewnianym moździerzu (coś fantastycznego, muszę taki mieć!) roztarliśmy ząbek czosnku z solą, pieprzem, bazylią, pomidorami oraz drobno pokrojonymi migdałami. Raz dwa i już było pesto!



W wielkim garnku szef kuchni ugotował nasze busiate, wymieszał z pesto które zrobiliśmy (nadmiar został do bruskietek) i już za chwilę mieliśmy możliwość spróbować tego, co przyrządziliśmy. Mnie to bardzo smakowało, było bardzo pikantne, tutejszy czosnek z Nubii ma taką siłę. Muszę koniecznie spróbować w domu zrobić taki makaron. Podejrzewam, że główny problem może być z rodzajem mąki: to ciasto było bardzo elastyczne, a do tego zupełnie się nie sklejało.

Na koniec dostaliśmy jeszcze na deser chrupiące ciastka cannolli z kremem z ricotty. Do tego wino, dobry nastrój, mnóstwo ciekawych informacji. Na zakończenie wieczoru otrzymaliśmy dyplomy ukończenia kursu oraz zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Mogłabym chodzić na taki kurs codziennie, szczególnie, gdyby za każdym razem uczono czego innego...

on 05 kwiecień 2015
Odsłony: 424

You have no rights to post comments